sobota, kwietnia 15, 2006

Rio. Akt ostatni


Nastepnego dnia Hudson odbiera nas z hotelu o godzinie 12 w poludnie. Udajemy sie do niego do domu. Oprocz zgrzytu z hotelem, caly 3 dniowy pobyt u niego okazuje sie juz tylko bajka. Podany nam zostaje obfity obiad, do ktorego zrobienia zaangazowana zostala az sasiadka, bo mama w tym czasie byla w pracy. W ogole trzeba zaznaczyc ze traktowani tu jestesmy po krolewsku. Coz, mama Hudsona z hospitality club nie miala w koncu nigdy nic do czynienia, a to zeby obcych nie zostawiac samych w domu to poprostu takie odwieczne przekonanie wiekszosci ludzi, chcac nie chcac trzeba wiec to uszanowac.
Hudson poswieca nam caly swoj wolny czas. Udajemy sie najpierw na plaze Copacabana. Jak na jedna z najslynniejszych plaz swiata jest ona dosyc opustoszala. Coz, jest czwartek, ostatni dzien pracy przed Wielkanoca, ludzie wiec maja co innego do roboty niz wylegiwanie sie na piasku. My do roboty na szczescie nic innego nie mamy. Rozkoszujemy sie wiec pieknym krajobrazem i plywamy z falami. A trzeba przyznac ze fale sa olbrzymie. Na poczatku mnie naprawde przerazaly, z czasem jednak jak nauczysz sie z nimi bawic kapiel sprawia ci juz w wiekszosci tylko przyjemnosc. No, chyba ze jakas fala - kolos huknie cie z taka sila, ze zbatorzony zostaniesz calkowicie z piana i z piachem, mysle ze dla niejednego taka zabawa skonczyla sie dosyc przykro. Nam jednak, wytrawnym plywakom ;), na szczescie nic strasznego sie nie stalo.
Dzien drugi. Hudson zabiera nas zebysmy zobaczyli slynna figure Chrystusa, gorujaca nad miastem. Kiedy ogladasz sceny z niektorych filmow o Rio masz wrazenie ze ta figura rzeczywiscie GORUJE swoja potega nad Rio, ze olbrzymie ramiona Chrystusa wznosza sie nad miastem w calej jego rozciaglosci. Coz, kiedy znajdziesz sie w Rio przekonasz sie ze to bzdura, Chrystusa ciezko w ogole wypatrzyc z wiekszosci punktow w miescie i nie wydaje sie on wcale taki monumentalny, nawet kiedy wjedziesz juz na wzgorze i znajdziesz sie u jego stop. Ale wjechac tam napewno warto! Widok na miasto jest bowiem powalajacy. Rozciagajace sie plaze - Copacabana i Ipanema, schodza sie w miejscu przecietym malowniczym wzniesieniem. Zaraz przy nich wielka laguna, otoczona drapaczami chmur. No i wzgorza pokryte malutkimi domkami - to favele.
Favele - temat numer jeden jezeli zaczynasz rozmawiac z kims o Rio. Sa one rzeczywiscie widoczne prawie wszedzie. Widze je chociazby z okna mieszkania Hudsona, rozciagaja sie od jednego do drugiego kranca horyzontu. Niestety Hudson generalnie nie wie zbyt wiele, wiec tez za wiele nie mozemy sie od niego na ten temat dowiedziec. Tylko tyle, ze nigdy tam nie byl, i ze generalnie wejsc tam za bardzo nie mozna, ze narkotyki, bron, naloty policji od czasu do czasu (ktora jest bardzo skorumpowana) itd, itd. Czyli nic nowego. Ciekawsze jest to, co na temat faveli pisze Lonely Planet. Zaczely one powstawac juz pod koniec XIX wieku, kiedy niewolnicy dostali wolnosc. Wolni w obliczu prawa, ale pozbawieni edukacji i srodkow do zycia masowo uderzali do miast. Osiedlali sie gdzie popadnie, lapczywie i chaotycznie. Do dzisiaj wiekszosc mieszkancow tych obszarow nedzy to Murzyni. Od jakiegos czasu rzad Brazylii stara sie wprowadzic w zycie projekt favela - bairro, czyli przeksztalcania faveli w normalne dzielnice, zmienianie chaotycznego skupiska domkow na bardziej zagospodarowana przestrzen - ze szkola, miejscowym hipermarketem, czescia przeznaczona do uprawiania sportu. Bardzo ciekawe sa tez podawane przez LP wyniki badan przeprowadzonych w najwiekszej faveli Rio - Rocinha. 93% mieszkancow faveli ma przynajmniej jeden telewizor w domu, a 23% jest w posiadaniu karty kredytowej. Jakze odbiega to od powszechnych wyobrazen o tych dzielnicach nedzy. Jak dla nas, widziane z daleka domostwa w favelach wygladaja jak 95% domow w Boliwii.
Coz, brazylijskie favele pozostana dla nas jak na razie tierra incognita. Mamy co prawda znajomego Kanadyjczyka, ktory uczy angielskiego w jednej z nich i obiecywal nam wczesniej ze moze sprobowac nas tam wprowadzic, ale jakos w koncu sie z nim nie skontaktowalismy. Moze innym razem.
Bezdomnych, spiacych na kartonach mozna zobaczyc we wszystkich czesciach miasta, nawet tuz przy plazy Copacabana.
Zwiedzamy historyczne centrum Rio, ktore jest calkiem ladne i ciekawe, ale zadna rewelacja. Budynek katedry jest za to wyjatkowo oryginalny, jest to taki wielki betonowy kolos, koszmarny z zewnatrz, ale dosyc urzekajacy w srodku. Na kazdej bowiem ze scian znajduje sie olbrzymi witraz. Witraze te sa tak wysokie, ze przychodzi ci od razu na mysl, ze cos tak poteznego moglo zostac wzniesione tylko ku chwale Boga.
Dzien trzeci i wlasciwie ostatni spedzamy prawie caly na plazy Ipanema. Mowia ze jest ladniejsza i czystsza od Copacabany, ja jednak nie widze specjalnej roznicy. Jedyna roznica byla taka, ze naprawde na Ipanemie znajdowaly sie TLUMY ludzi. Czlowiek przy czlowieku. Szal cial doslownie - opalajacych sie, plywajacych, serfujacych, sprzedajacych kremy, napoje, biszkopty, lody, chusty, sukienki, okulary...
I tak zegnalismy Rio i Ameryke Lacinska, smazac sie na sloncu i walczac z falami. Mocna opalenizna, to ostatni prezent jaki zdecydowala sie podarowac nam Brazylia.

Brak komentarzy: