wtorek, kwietnia 25, 2006

Pare slow o tym jak linie ciagna sie, krzyzuja i w koncu... koncza


Lezac rankiem 14 kwietnia na hamaku na balkonie Hudsona (spedzilam tam ostatnie 3 noce) i spogladajac na wzgorza okalajace Rio de Janeiro, myslalam sobie ze jest to pewnie ostatni widok jaki zapamietam z tej podrozy.
Trzeba przyznac ze adrenaliny nie zabraklo nawet w ostatnich chwilach naszego pobytu na poludniowoamerykanskim kontynencie. Podziekowac za to mozemy naszej ulubionej Iberii. Okazalo sie ze godzina oraz numer lotu, ktory mielismy na bilecie ulegly zmianie. Pracownik tej hiszpanskiej, panstwowej linii lotniczej, bedacej praktycznie monopolistka na przelotach miedzy Ameryka Lacinska a Hiszpania, oznajmil mojemu zdenerwowanemu bratu, ze to co mamy napisane na bilecie nie ma znaczenia i zebysmy staneli na koncu dlugiej kolejki i spokojnie czekali. Samolot zamiast o 16 mial odleciec o 19. W koncu wystartowalismy okolo 20, czego skutkiem bylo oczywiscie utracenie przelotu z Madrytu do Berlina. Musielismy czekac w Hiszpanii na lotnisku kolejne 5 godzin i zeby z Niemiec dostac sie do Polski zmuszeni bylismy wziac pociag nocny. Wrezultacie zamiast byc w domu w Wielka Niedziele pod wieczor, na co bardzo sie cieszylismy, znalezlismy sie tam w stanie sredniej przytomnosci w poniedzialek nad ranem. Stojace przed stanowiskami Iberii na lotniskach tabliczki oznajmiajace, ze punktualnosc jest najwieksza zaleta tych linii lotniczych wydawaly sie byc kiepskim zartem. Przez Iberie stracilismy caly dzien na poczatku naszej podrozy, ladujac zamiast na Kubie w podmadryckim hotelu i caly dzien na koncu naszej podrozy, snujac sie po lotniskach i drzemiac w nocnym pociagu, w przedziale kuszetkowym. Wszystko wiec jakby zamknelo sie w fantastyczny krag. Siedzac 5 godzin na lotnisku w Madrycie slyszelismy komunikaty, ze 2 loty Iberii do Ameryki Lacinskiej opoznione sa o 15 i 16 godzin. Wszystkie inne firmy odlatywaly punktualnie. Zastanawiajac sie nad fenomenem istnienia nadal na rynku tych linii lotniczych, obiecalismy sobie ze nigdy wiecej tym syfem nie polecimy. W czasie calych 6 miesiecy NIGDY takich problemow nie mielismy - zarowno panamska Copa Airlines, jak i brazylijski TAM funkcjonowaly bez zarzutu, podroz z nimi byla czysta przyjemnoscia. Zostawmy jednak juz Iberie, pozostajac przy nadzieji ze ktoras z tych sprytnych latynoamerykanskich linii pozre ktoregos dnia na sniadanie tego socjalistycznego hiszpanskiego kolosa i kazdy pasazer bedzie mial zapewniony porzadny serwis na jaki zasluguje.
Chcialam w kilku zdaniach podsumowac nasza 6 miesieczna wyprawe. Zaczelismy od Kuby, przelecielismy do Meksyku i poruszajac sie caly czas na Poludnie, odwiedzilismy wszystkie kraje Ameryki Centralnej, a nastepnie wszystkie Ameryki Poludniowej oprocz Kolumbii, Wenezueli i 3 Gujan. Czasem narzekalismy ze wyznaczylismy sobie tak ambitny plan i ze tak musimy pedzic. Ale z drugiej strony dalo nam to fantastyczny przekroj Ameryki Lacinskiej. Zobaczylismy Kube w chylacej sie ku upadkowi epoce Fidela, rozwijajacy sie preznie Meksyk, kraje Ameryki Centralnej wydzwigujace sie po czesto kilkudziesiecioletnich, siejacych spustoszenie wojnach domowych, spokojna, w miare bogata Kostaryke, ktorej blizej juz bylo pod wzgledem rozwoju do sasiadow na Poludnie od Kanalu Panamskiego. Przemierzylismy Ekwador i Peru, gdzie poziom zycia jest znacznie wyzszy niz w Ameryce Srodkowej, jednak sytuacji ekonomicznej w tych panstwach za dobra uznac nadal nie mozna, a najwiekszym marzeniem wielu mieszkancow jest ucieczka da Stanow Zjednoczonych. Zanurzylismy sie na 3 tygodnie w indianskiej, biednej Boliwii, w momencie kiedy po wyborze Moralesa nabrala w pluca nowego powietrza. Wjechalismy w koncu do krajow juz calkiem europejskich i wysoko rozwinietych jak Chile, Argentyna i Brazylia. Wielokrotnie powtarzalismy to na kartach naszego dziennika, ale przede wszystkim powracalismy do tego w tysiacu rozmow przeprowadzonych w Ameryce Poludniowej, i powtarzac bedziemy zawsze wszystkim zakochanym w Che Guevarze, Fidelu i komunizmie, ze najbiedniejszym, najbrudniejszym, najbardziej zniszczonym, zdewastowanym krajem ze wszystkich na naszej drodze byla Kuba! A kraje, w ktorych w najwiekszym stopniu otworzono sie na wolny rynek, chociaz prawie zawsze towarzyszyly temu rozne afery finansowe, malwersacje dokonywane przez prezydentow i ich wspolpracownikow, a przeprowadzane reformy mialy tak naprawde charakter pseudokapitalistyczny, to mimo wszystko funkcjonuja i rozwijaja sie najlepiej. Ludzie z Boliwii czy z Peru jezeli nie udaje im sie uciec do Satnow Zjednoczonych, staraja sie wyjechac przynajmniej do Argentyny, Chile, czy Brazylii, czesto szukajac tam pracy na czarno. Przepraszam, czy ktokolwiek z tych ludzi o zdrowym rozsadku chcialby uciec na Kube? Pytanie to samo w sobie zdaje sie byc groteska.
Dlatego tez tak bardzo martwi mnie kurs, ktory obecnie obraly prawie wszystkie kraje Ameryki Poludniowej, o czym pisalam juz wielokrotnie. Wszedzie rzadzi tam lewica, czasem dosyc radykalna. Jedyna nadzieja byla w Peru, gdzie prawie pewnikiem wydawalo sie przez pewien czas ze wygra konserwatywna Lourdes Flores. Niestety w chwili obecnej na 98% pewne jest, ze do drugiej tury przejdzie wojskowy, populista Humala oraz rowniez populista, lewak Alan, ktory w latach 80 doszczetnie zrujnowal kraj. Daniel z Trujillo zalamuje rece nad tymi wynikami i mowi, ze kraj ktory zapomina o wlasnej przeszlosci i wybiera takich ludzi, to kraj skazany na zaglade. Czasami mi sie wydaje ze dla niektorych panstw latynoamerykanskich dopiero takie totalne wyniszczenie ich ojczyzny przez komunistow byloby mlotem zdolnym otrzezwic ich z idiotycznych pogladow. Ale tez wcale nie jest to pewne, ze tak by sie stalo.
Od polityki przejdzmy do klimatu, to duzo wdzieczniejszy temat :)
Przemierzylismy przerozne strefy klimatyczne - spalilismy sie w dzungli i zmarzlismy w Andach. Generalnie prawidlowosc, ktora mozemy opisac byla taka, ze do momentu wyjazu z Panamy caly czas bylo goraca, wrecz upalnie, szczegolnie w Ameryce Centralnej. Od wjazdu do Ekwadoru zaczal sie czas pogardy. Kiedy dojezdzalismy na wybrzeze, lub w okolice selwy bylo upalnie, kiedy tylko zaczynalismy sie wspinac po gorskich serpentynach na kilutysieczne wysokosci, wyjmowalismy czapki, szaliki i modlilismy sie zeby w miejscu gdzie spedzimy noc byla ciepla woda.
Chcialam jeszcze napisac o ludziach. Nagle wyjezdzasz na 6 miesiecy ze swojego swiata, zostawiajac za wielka woda cala swoja rodzine i przyjaciol. Jest to niesamowite tak naprawde jak szybko w czasie takiej podrozy tworzy sie twoj nowy swiat - nowe towarzystwo, znajomi, czasem nawet rodza sie wiezi przyjacielskie czy zupelnie niczym rodzinne. Jest to tym bardziej niesamowite, ze w kazdym miejscu spedzalismy tak naprawde tylko chwile.
Wniosek najwazniejszy - ludzie w kazdym kraju w wiekszosci sa dobrzy!!! Gdyby nie ludzie i ich pomoc NIGDY, miedzy innymi ze wzgledow finansowych nie bylibysmy w stanie odbyc tej podrozy. Z ich dobrocia spotykalismy sie na kazdym kroku, bez wzgledu czy byl to malutki biedny Salwador, czy duze, bogate Chile . Ponad polowe noclegow spedzilismy zupelnie za darmo. Po raz pierwszy poznalismy latynoamerykanska goscinnosc, kiedy chlopi w gorskiej wiosce Jibacoa na Kubie, ryzykujac olbrzymimi konsekwencjami (prawnie przyjmowanie ludzi do siebie do domu jest tam zabronione) otworzyli przed nami drzwi swojej chaty (po powrocie do Polski przemila niespodzianka byl list od tychze chlopow, ktory wyslali tuz po naszej wizycie). Ciag darmowych noclegow zakonczyl sie wraz z odjazdem z domu Hudsona - hosta z hospitalityclub w Rio de Janeiro. Jezeli chcesz poznac jakis kraj musisz wejsc do domow mieszkancow!!! Inaczej nie ma szans, poznasz krajobrazy, przeczytasz gazety, no i co z tego? Prawda lezy w Ludzie - gleboko w to wierze. Dlatego caly nasz pamietnik jest jednym wielkim holdem skladanym organizacji hospitalityclub, ktorej glownymi zalozeniami jest wlasnie zaufanie i otwartosc na innych ludzi - dwie najpiekniejsze rzeczy pod sloncem. Moj brat ktoregos dnia doszedl do moze zbyt daleko posunietego wniosku, ale na pewno cos w tym jest, ze gdyby wszyscy podrozowali tak jak my, to nie byloby na swiecie tylu wojen.
My poznalismy dobroc ludzi rowniez przemierzajac tysiace kilometrow stopem.
W czasie takiej podrozy wytwarza sie jakby olbrzymia siec zawartych w czasie jej trwania znajomosci. Z jednej strony istnieja pozostajace na Latynoamerykanskiej ziemi punkty stale - ludzie, ktorych poznales w miejscu gdzie zyja (spedziles u nich noc, albo wieczor w knajpie). Oni sa tam nadal i zawsze, kiedy tylko masz ochote mozesz do nich wrocic. Z drugiej strony istnieja ciagnace sie przez caly kontynent wzdluz i wszerz linie - to napotykani podroznicy. Z nimi wymieniasz sie doswiadczeniami, poradami, czasem nawet ksiazkami (jak z Mateo w Meksyku), polecasz ludzi u ktorych moga spac w innych miastach (jesli sa z hc, co czesto sie zdarza), przy duzym szczesciu odbywasz nawet jakis kawalek trasy razem, a pozniej kazdy podaza dalej wedlug wyznaczonej sobie wczesniej linii. Jednak bedac juz w Brazylii mozesz otrzymac wiesci od dziewczyny ktora jadac na Polnoc dotarla wlasnie do Ekwadoru i jest dokladnie w tych samych miejscach, w ktorych my bylismy pare miesiecy wczesniej. Magiczna i fascynujaca jest ta mapa przyjaciol - podroznikow. Czasem tak ciezko jest sie rozstawac, gdybysmy mieszkali w Polsce pewnie chodzilibysmy co wieczor razem na piwo i gadali, tutaj jednak dla kazdego najwazniejsze jest zeby kontynuowac wymarzona podroz. Jedyne co mozemy sobie w tym momencie dac to adres i obietnice, ze napewno tu czy tam kiedys sie jeszcze spotkamy. Jest to zreszta niewykluczone. Linie maja to do siebie ze bardzo czesto sie ze soba krzyzuja.
Nasza linia dotarla przed tygodniem do Polski, naszego ukochanego kraju, ktory po tak dlugim czasie rozlaki wydaje sie nam najpiekniejszy na swiecie! Co tam Machu Picchu czy wodospady Iguazu, kiedy ja jade za pare dni do magicznego Krakowa! I nie moge sie tego doczekac jak niczego innego juz dawno!
Podrozujac teskni sie za domem. Kiedy juz wrocilismy do domu wkrotce nadejdzie czas zeby zatesknic za podrozowaniem... Oboje z moim bratem myslimy o tym zeby po raz kolejny powrocic do Ameryki Lacinskiej. Jest to bowiem swiat fascynujacy i nadal w duzej mierze nieodkryty.
Kiedy bylismy w Recife szepnelam na ucho Portugalczykowi, ze Anastazia (czarna piosenkarka opisana w rozdziale "Co tylko chcesz") jest naprawde zwariowana. On na to mi odpowiedzial - "A czy my nie jestesmy zwariowani? Wy podrozujecie przez 6 miesiecy, ja przez 16. Czy to nie szalenstwo?". Czasami mysle sobie, ze to rzeczywiscie bylo szalenstwo, ale nie wiem czy nie wiekszym szalenstwem nie jest siedziec caly czas w jednym kraju, wcale sie z niego nie ruszajac... Tracac tyle przepieknych rzeczy, ktore moznaby zobaczyc przy odrobinie checi i odwagi.

Coz czas teraz na "normalne" zycie. Jak pisal Sapkowski, cos sie konczy, cos sie zaczyna. Miejmy nadzieje ze cos co sie teraz zacznie bedzie rownie dobre jak ta podroz.


Na koniec dziekujemy wszystkim naszym czytelnikom, bardzo serdecznie ich pozdrawiamy!!! Jezeli uda nam sie zorganizowac jakis pokaz slajdow, albo cokolwiek to napewno ich o tym poinformujemy na tejze stronce.

Brak komentarzy: