piątek, kwietnia 14, 2006

Olinda i Recife. Co tylko chcesz


Ladujemy na lotnisku w Recife. Jest czwartek. Od godziny czeka juz na nas host Frederico - niepozornie wygladajacy, mily facet w srednim wieku. Usmiecha sie i zabiera nas do swojego samochodu. To jeden z tych hostow, przy ktorych mamy wrazenie ze goszczenie ludzi u siebie w domu to dla nich chleb powszedni.
Fred musi jeszcze wrocic do pracy, my zostajemy w jego duzym, bardzo ladnie urzadzonym mieszkaniu w Olindzie. Recife i Olinda to jak duzy brat i mala siostra. Brat pracuje, a siostra zmienia wieczorowe stroje, chadza na wernisaze i koncerty. Urode i czar siostry moglismy poznac jeszcze tego samego dnia, brata poznamy nieco pozniej.
Wiekszosc mieszkancow Olindy, tak jak Fred pracuje w Recife, a tutaj przyjezdza spac, odpoczywac, imprezowac wieczorami. Jedna z pierwszych rzeczy jakie oznajmil nam nasz nowy host byla ta ze jest z niego ¨party man¨ i czy chcielibysmy dzis w nocy gdzies wyskoczyc. Jesli nie chcemy nie ma sprawy, on wychodzi tez jutro i popojutrze... :). Coz, chcemy. Czemu nie.
Dzieki Frederico Olinda pozostanie dla nas chyba najbardziej ¨party¨ miejscem ze wszystkich dotychczasowych. Poznana jeszcze tego samego wieczoru przyjaciolka Freda Anastacia powie mi pozniej jaki jest jej sekret przyjazni z nim. ¨Wiesz, tylko on mnie znosi. Tak niewiele jest ludzi ktorzy potrafia nie spac przez 20 godzin, bawiac sie, smiejac i zartujac caly czas. Frederico potrafi.¨
O tak, Frederico potrafil.
Jedziemuy najpierw na olindianska starowke zobaczyc koncert jazzowy. Poznajemy tam znajomych Freda z cough surfing (to taki drugi hospitality club), sa super mili i bardzo otwarci. Czarnoskora, wesola Marcia (Babaloo) rozmawia z nami w 3 jezykach - portugalskim, lamanym hidszpanskim i bardzo lamanym angielskim. Babaloo w maju przyjedzie do Polski, wiec sie zobaczymy :).
Koncert sie konczy a my jedziemy dalej, do knajpy gdzie spiewa Anastazia. Niestety mamy pecha, bo jak dojezdzamy Anastazie zastac mozemy juz tylko przy stoliku, skonczyla wystep. Nic straconego jednak, ta zwariowana, sliczna Murzynka zaspiewa dla nas jeszcze nie raz, w samochodzie, w czasie naszych licznych przejazdzek po miescie.
Anastazia to naprawde niesamowita postac. Ma w sobie wiecej zycia niz 20 przecietnych osob. Kiedy sie pojawia wypelnia swoja osoba cala przestrzen, swoim glosem, gestami, tysiacem barw. Wokol glowy wiruje jej kolorowa chusta, ktora nieustannie sie bawi, to ja zakladajac to zdejmujac, pobrzekuja korale na szyi i przegubach dloni. W powietrzu niesie sie jej szalenczy smiech.
Tego wieczoru jeszcze dwa razy zmieniamy knajpy, az w koncu trafiamy do bardzo fajnego, klimatycznego baru, gdzie klienci sa prawie wylacznie czarni, a z glosnikow leca stare kawalki samby.
Nastepnego dnia dosyc pozno ruszamy zwiedzac miasto. Jem przepyszna zupe z ostryg Sururu. Owoce morza sa tu naprawde re-we-la-cyjne!!! Pozniej siostra Olinda odslania przed nami swoja twarz zmeczona nieco nocnymi szalenstwami. To bardzo ladne miasteczko. Mnostwo malowniczych uliczek i kosciolkow pochowanych na wzniesieniach, w przeroznych zakamarkach.
Jedziemy tez do Recife, chociaz tyle osob mowilo nam ze nie ma tam nic ciekawego do zobaczenia. Nie wiem, czy chodzili oni po tym miescie z zamknietymi oczyma, czy na ciezkim kacu... Spacerujemy bowiem po Recife i naszym oczom ukazuje sie bardzo ciekawe miasto polozone pomiedzy dwoma rzekami, na wybrzezu, z pieknymi budowlami, szerokimi ulicami, zabytkowymi placami, na ktorych co chwile odbywaja sie pokazy capoiry albo roznych tancow. Mozna powiedziec ze nawet ciekawsze to od Olindy. To miasto widac ze zyje! Centrum Olindy jest raczej jakies takie sniete, nieruchawe (o.k. moze poprostu zbiera sily na nocne szalenstwa), Recife tetni, pulsuje zyciem!! Wszechobecne stragany, ruch, pedzace we wszystkie strony autobusy, rozkrzyczani przechodni i handlarze.
Wieczor kolejny jest chyba jeszcze ciekawszy od poprzedniego. Najpierw Frederico zabiera nas znowu do centrum Olindy, gdzie poznajemy bardzo fajnego Portugalczyka i dwie Kanadyjki z HC oraz jeszcze pare innych osob. Wszyscy razem udajemy sie zobaczyc serenady. Jest to naprawde cos przepieknego. Niewielka orkiestra idac ulicami starowki wygrywa stare kawalki piosenek, a mieszkancy podazajac za nia sznurem spiewaja i tancza.
Po tym sentymentalno- romantycznym ewencie czas na cos z innej beczki. W tym samym miedzynarodowym skladzie udajemy sie do klubu, gdzie graja jakies mlode kapele. Graja brazylijski pop, rock, sambe i nie wiem co jeszcze. Sa tu tlumy ludzi - mlodych i starszych, wszyscy naprawde niezle sie bawia. Pod koniec robi sie nawet dosyc romantyczne, bo jeden z zespolow zaczyna grac spokojniejsze kawalki i ludzie podryguja w parach. Naprawde super mily wieczor.
W sobote mamy autobus dopiero o 18.30, mozemy wiec spedzic jeszcze troche czasu z Fredem i jego znajomymi. Anastazia nocowala u nas, rano podwozimy ja do teatru, gdzie ma probe generalna przed wystepem. Spiewa w chorze. Wystawiaja Requiem Mozarta. Mowi ze kocha muzyke klasyczna tak samo jak rozrywkowa, to poprostu dwie rozne rzeczy, odmienne przyjemnosci spiewania.
Kupujemy bilety na autobus do Salwadoru de Bahia i spotykamy sie znowu z nasza piosenkarka, zabiera nas do muzeum sztuki wspolczesnej. Stamtad odbiera nas Fred razem z Portugalczykiem i juz pedzimy na plaze. Sa tam tez inni znajomi. Czesc osob w tym Marcin wchodzi do wody, nie przejmujac sie wbitym w piasek znakiem ostrzegajacym, ze istnieje duze niebezpieczenstwo zaatakowania przez rekina. Ja zostaje, bo jaaakos tak chlodno i wietrznie...
Pare godzin siedzimy pijac piwo i gadajac. Gadam glownie z Portugalczykiem, ktory podrozuje juz od 16 miesiecy. To bardzo fajny gosc.
Przed 18 zwijamy sie. Anastazia na przednim siedzeniu zmienia kostium kapielowy na czarna wieczorowa suknie. Fred smieje sie ze bedzie wystepowac na haju, bo przez te pare godzin zdazyla sie juz troche upic i zjarac. Ona smieje sie i mowi, ze kogo to tak naprawde obchodzi i tak nikt sie nie zorientuje. Ma racje, bo nic po niej nie widac, jest wesola i ozywiona jak zawsze. To niesamowite, 99% ludzi przed takim wystepem siedzialoby w domu caly dzien, wypoczywajac i przygotowujac sie. Ona spedzila zwariowany dzien na plazy ze swoimi przyjaciolmi, w ostatniej chwili przebrala sie i poprawila swoje krecone wlosy. Kiedy wysiadala z samochodu bylo na 15 minut przed wystepem. ¨Zyczcie mi szczescia!¨ - krzyknela do nas na pozegnanie.
Fred odwiozl nas na dworzec. Wysciskalismy go i zeby zdazyc na autobus zaczelismy biec. Na bosaka, bo cale stopy byly jeszcze w piasku.
Taki byl nasz caly pobyt w Olindzie i Recife. Zwariowany.

Brak komentarzy: