piątek, kwietnia 14, 2006

Bahia czarna ma twarz


Do Salwadoru de Bahia dojechalismy rano. Nie mielismy tu hosta, po raz pierwszy w Brazylii zmuszeni wiec bylismy udac sie na poszukiwanie hostalu. Tym bardziej bylo nam to nie na reke, ze Salwador cieszyl sie tak okropna slawa - jaka miasto gdzie w bialy dzien napadaja w okropny sposob i rabuja wszystko az do majtek. Miejsce na nocleg znajdujemy w samym centrum, na starowce - 15 reali (7 dolcow) od lebka ze sniadaniem (niezlym - bo i owoce, i chleb i sok i kawa, poczestowala nas nim od razu po przybyciu mila wlascicielka). Jedzac owoce wdalismy sie w rozmowe z siedzacymi obok nas - Australijka i Holendrem. Rozmowa natychmiast zeszla na temat (nie)bezpieczenstwa w miescie. Holendra dnia poprzedniego probowali dwukrotnie obrobic, za kazdym razem jednak jakims cudem udalo mu sie czmychnac. Teraz siedzi juz w hotelu, woli przeczekac tutaj te kilka godzin ktore zostaly mu do odjazdu autobusu. Nie wie jeszcze ze i tak go w koncu obrabuja, w ostatnich minutach pobytu w Salwadorze, kiedy bedzie szedl na przystanek. (dowiemy sie tego pod wieczor od pewnej Szwedki) Coz az chcialoby sie powiedziec w tym momencie, ze przeznaczenia nie da sie uniknac... Przynajmniej nie w Salwadorze.
Bahia czarna ma twarz. Nie bez przyczyny nadalam taki tytul tej wiadomosci. Jest to najczarniejsze miasto ze wszystkich w obu Amerykach, a Fred mowil nawet ze po miastach afrykanskich jest to miejsce o najwiekszym procencie ludnosci murzynskiej. Salwador byl pierwsza stolica Brazylii i jednym z najwazniejszych miast portugalskiego imperium. To tutaj w pierwszej kolejnosci przybijali wszyscy niewolnicy. A trzeba zaznaczyc ze niewolnikow Brazylia nasprowadzala sporo, bo az 40% z wszystkich przypadajacych na obie Ameryki. Po dzis dzien przetrwaly tutaj elementy afrykanskich religii, po czesci jako odrebna calosc, a po czesci wplecione w katolickie obrzedy (niewolnicy musieli wyrzec sie swoich wierzen, wiec co im sie udalo to cichcem przemycili do narzuconej im sila religii katolickiej).
Bahia czarna ma twarz. Tytul wiadomosci, wiec przydaloby sie jakies zdjecie z murzynska twarza. Coz, przejzalam wszystkie i zadnego dobrego nie znalazlam... Jest to wynikiem tego, ze troche strach tutaj wyjac aparat,a co dopiero zrobic komus zdjecie prosto w twarz...
Bardzo niepewnie poruszalismy sie po starowce, rozgladajac sie na wszystkie strony. Nikt nas jednak specjalnie nie zaczepial. No, ktos tam chcial nam sprzedac koraliki, a ktos inny wymusic pieniadze za to ze przeszlismy obok pokazu capoiry. Ale nic poza tym. Wokol bylo zreszta tylu ladniej wygladajacych turystow, ze nie wydalismy sie miejscowym naciagaczom i bandytom wystarczajaco atrakcyjnym celem.
Mielismy wyjatkowe szczescie bo byla akurat niedziela palmowa. Trafilismy na wielki plac w samym centrum, gdzie mialo miejsce cos naprawde niezwyklego. Na olbrzymiej platformie wystepowal zespol, na ktorego czele stal ksiadz, spiewajacy do mikrofonu jakies radosne piosenki i odstawiajacy przy tym caly uklad choreograficzny. Bylo to cos podobnego do makareny, tylko ze na koncu skladal rece jak do modlitwy i w tej pozycji ¨nurkowal¨ az do samej ziemi. Licznie zgromadzeni przed platforma wierni spiewali i tanczyli razem z nim, wymachujac wesolo palemkami. Cale wydarzenie zakonczylo sie donosnym okrzykiem tlumu: JEZUS!!! Po czym ksiadz pozegnal sie i zwinal razem z zespolem.
Niedziela palmowa po brazylijsku.
Zeby zazyc kapieli slonecznej i wodnej udalismy sie na polozona 40 minut drogi stamtad wysepke. Plaza byla ladna, a woda morska chyba najcieplejsza z jaka mialam doczynienia w zyciu. Zaczepil mnie jeden z mieszkancow wyspy. Byl bardzo mily. Rozmawialismy juz dosyc swobodnie - on po portugalsku, ja po hiszpansku, w koncu doszlismy z Marcinem do tego etapu o ktorym mowili nam nasi kastylijskojezyczni znajomi odwiedzajacy Brazylie - czyli ze jakos tam mozna sie dogadac, kiedy sie mowi powoli. Mieszkaniec wyspy powiedzial mi ze zycie jest tu bardzo spokojne w przeciwienstwie do Salwadoru. Ciekawe - taka oaza bezpieczenstwa rzut beretem od lwiej paszczy.
Odjazd naszej barki niestety sie opoznil, przez jakies problemy z silnikiem i kiedy zblizalismy sie w strone brzegu Bahii bylo juz calkowicie ciemno. Siedzielismy na dziobie statku razem z grupka lekko chyba podpitych Murzynow. Przez cala droge darli mordy, ryczeli ze smiechu, darcie to i ryczenie przerywajac raz na jakis czas gwizdaniem w gwizdek. Staralismy sie nie patrzyc w ich strone, zeby uniknac zaczepek, ale i tak wiem ze przez pewien czas intensywnie rozmawiali nasz temat i robili sobie jakies zarty.
Serce podchodzilo mi do gardla z kazda chwila zblizania sie do portu. Oczyma wyobrazni widzialam juz jak zgarniaja nas tuz po wyjsciu na ulice, zaciagaja w ciemny zaulek i rabuja do suchej nitki.
Coz na cale szczescie nic sie nie stalo, szybkim krokiem udalismy sie w strone windy, ktora powiozla nas w gore, na pelna ludzi starowke.
Widocznie akurat naszym przeznaczeniem nie bylo, zeby obrabowali nas w Salwadorze.
Coz przed nami jeszcze Rio.

Brak komentarzy: