czwartek, kwietnia 13, 2006

Dzungla wita ponownie polskich podroznikow


Rano jest troche nerwowo, bo nie wiemy czy zdazymy na statek, ktory odplywa niby o 9:00 ale zbiorka miala byc o 8:15. Ostatecznie docieramy na miejsce o 8:45 ale wszystko jest ok. Czekaja na nas z otwartymi ramionami. Placimy i wsiadamy na statek. Jest nawet male opoznienie. Ale wyruszamy. Pogoda jest przepiekna. Mily przewodnik nawet wita nas paroma slowami po polsku. Najpierw zwiedzamy Manaus od strony rzeki. Ogladamy kolorowe tradycyjne domy wbijajace sie w nurt rzeki, zbudowane na wysokich palach, chroniacych przed zmianami poziomu wody. Ogladamy potem port, miejsce postoju niezliczonej ilosci statkow pasazerskich, krazacych po calej Amazonii.
Plyniemy Czarna Czeka, co chwile mijajac stacyjki benzynowe, smiesznie jest widziec Texaco czy inne firmy, ktorych punkty normalnie stoja przy drogach, ktorymi poruszaja sie samochody. Tutaj tankuja statki :).
Doplywamy w koncu do miejsca gdzie Rio Negro spotyka sie z Amazonka, przez dlugi odcinek plyna sobie spokojnie obok siebie, nie mieszajac sie. Wyglada to jak mleko (Amazonka), ktore ktos stara sie wlac do kawy (Rio Negro). Niesamowity to widok. Dalej przesiadamy sie na male lodeczki, zeby jakas odnoga Amazonki wplynac glebiej do dzungli. Ogladamy najwieksze na swiecie lilie wodne, po ktorych zasuwa maly, sympatyczny ptaszek ze swoimi dziecmi. W koncu wjezdzamy w zupelna dzicz i zarosla, tutaj widoki juz troche nam znane z boliwijskiej selwy, chociaz roslinnosc jest nieco inna. O kazdym z monumentalnych, wznosszacych sie wysoko wysoko nad naszymi glowami drzewach przewodnik ma cos ciekawego do powiedzenia.
Na koniec jeszcze zatrzymujemy sie przy punkcie, gdzie od ¨komercjalnych¨ Indian mozemy kupic jakies pamiatki (dosyc kiczowate) i zrobic sobie zdjecie z kolorowa papuga ara. Jemy niezly obiad.
Wycieczka jak na turystyczny tour zostala zorganizowana naprawde swietnie, ale w porownaniu z przygoda w Boliwii, bylo to poprostu cos jak obejrzenie ladnego filmu w kinie. Coz, na prawdziwe przygody nie mamy juz czasu. Jeszcze jeden dzien w Manaus i mknac musimy dalej na wybrzeze.
Spotykamy sie znowu z Jaranda, ktora jescze troche oprowadza nas po miescie. Przedstawia nas swojej kolezance i siadamy razem na dachu manauskiego akademika, starajac sie poprowadzic jakas rozmowe po hiszpansko - portugalsku. W pewnym momencie kolezanka mowi cos czego zupelnie nie jestesmy w stanie zrozumiec. Jaranda sie smieje jak glupia, kosztuje ich troche wysilku zeby wytlumaczyc nam ze ona powiedziala ¨Idz sie wysrac w selwie!!¨.
Jest to powiedzenie tej dziewczyny, ktorego uzywa tak jak my ¨spieprzaj stad¨, czy cos w tym stylu. Na prawde komiczne, jaki wplyw moze miec polozenie geograficzne na slownictwo mieszkancow. Dawno sie tak nie ubawilismy.
Ostatniego dnia jedziemy na uniwersytet, gdzie Jaranda studiuje. Poznajemy jej kolejna kolezanke LadyPink. Zabieraja nas na przechadzke po otaczajacej kampus selwie. Lady jest bardzo gadatliwa, zapala jointa i zaczyna opowiadac nam o klimacie w dzungli i o znajdujacej sie tam roslinnosci. Bardzo to wszystko ciekawe, szkoda tylko ze po portugalsku...
I tak spacerujemy po dzungli po raz ostatni. Moze nie ostatni w zyciu, ale pewnie niepredko dane nam bedzie tu wrocic.

Brak komentarzy: